poniedziałek, 24 czerwca 2013

Nie wytrzymam...

... co się z tymi dziećmi dzieje, jakby kociokwiku dostały, z jednej strony Janek jak wstanie lewą nogą to ze dwa razy na godzinę ryczy, buczy i się dąsa, z drugiej jak się dobrze bawią to się leją i za chwilę ktoś płacze, nawet jak się nie leją to za dwie chwile i tak ryk. Jak wychodzą z zasięgu wzroku to odliczam sekundy do... Do tego dochodzi rzucanie zabawkami (a potem ryk, że się popsuły), gdybym miała konfiskowac po każdym incydencie to już nic by w domu nie zostało. I od rana upierdliwe biankowe: 'ciacho, ciacho, ciacho', przed śniadaniem, obiadem itede po kilka minut powtarza jak mantrę... osobiscie wysiadam. Spacery, ruch, jazda na rowerze nie pomagają na to, ale się zastanawiam, czy całkowite wyeliminowanie słodyczy by coś dało, chociaż co jedzeniem przedszkolnym i szkolnym?
Poddałam się też z nocnym odpieluchowywaniem - na dwa tygodnie prób dał radę trzy noce i to w kratkę, dwie pralki dziennie, zapach moczu w pokoju, mimo wietrzenia i wybieranie wody z ogródkowego oczka wodnego - dość na razie.

czwartek, 20 czerwca 2013

Bianka rośnie...

Tak, słyszałam głosy (nie, nie w mojej głowie;)), ze jest wysoka i widziałam, że w swojej grupie przedszkolnej najwyższa, ale jednak w większym skupisku dzieci ginie i jakoś nie odstaje. A tutaj już pod 90 centyl podrosła z cicha pęk. Waga tez idzie za tym, ale jest bliżej osiemdziesiątego. I dobrze. I z czego tak rosną te dzieci? Czy fakt, że przywoicie jedzą (Janek też na razie (odpukać))? Bo geny raczej nie bardzo...
Ten tydzień stoi pod znakiem jankowej szkoły i marudzenia. Jest wiecznie niewyspany, płaczliwy, jakby był chory, chociaż żadnych innych objawów nie widać. Szkoła jak szkoła, przeraziłam się widząc, co starsze dzieciaki przegryzają na drugie śniadanie - czipsy, precelki, najróżniejsze batony... widziałam jedną kanapkę i żadnych owoców. Młody był wczoraj tam na lunchu  - było kilka rzeczy do wyboru, z których - jak czytałam menu - żadna mi nie podeszła i myślałam, że Janek nic z tego nie zje, ale okazało się, że pizza przypadła mu do gustu (a jak ja mu podam to nie je!), ale Młody stwierdził, że nic by z tego nie tknął takie było nieapetyczne... hmm. Dzieci dużo tam faktycznie nie ma, z okropnym fioletowym kolorem mundurka się chyba nie pogodzę, mam nadzieję, że reszta będzie ok.
Janek nauczył się jeździć na rowerze bez podpórek - kupiliśmy mu większy, taki na jego wiek i  początki nie były łatwe, a po pierwszym wjechaniu w płot bardzo się zniechęcił, na szczęscie się jednak przełamał i już jakoś to idzie. Nadal nie potrafi zsiadać z niego, ani ruszać, ale jedzie. Bianka natomiast zrezygnowała i hula na hulajnodze. Może i dobrze, bo cierpliwość przy nauczaniu u mnie prawie nie występuje.

Tutaj akurat zbuntowała się i siadła.
A tutaj skupienie.

niedziela, 16 czerwca 2013

Prawie lato

Janek uczy się jeździć na większym rowerze bez podpórek oraz uczy się pływać, na tyle na ile może popróbować różnych ruchów kończyn podczas godziny na basenie z rodzicami, którzy uczyć ani nie potrafią, ani specjalnie nie lubią. Chociaż Młody ma chyba jakiś kurs pedagogiczny i tradycje rodzinne hihi. Ale denerwuje się tak samo jak ja. A syn nie jest tez bardzo pojętnym uczniem i zniechęca się dość szybko - wczoraj jeździł już ładnie dookoła boiska, ale w pewnym momencie nie wyrobił zakrętu i wjechał w płot, zeskoczył z roweru, ale niezbyt zgrabnie i koniec jazdy na wczoraj, a i dzisiaj nie był chętny - musi się przełamac i pedałować dalej - tak to w końcu jest. Nie można się poddawać:)

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Idziemy się oswajać ze szkołą.

Tydzień temu zaspałam, zaspałam fatalnie. Nie zajrzałam do kalendarza, nie wpisałam w telefon, wydawało mi się, że 'impreza' jest na 10, ale była o 9, o czym sie upewniłam otwierając mejla o 8:58. Dzisiaj już zdążyliśmy, pomimo zmęczenia i marudzenia i ogólnie nie-w-sosie-bycia. Ale wszyscy mili byli, w sumie tradycyjnie. Na początku mogło sie wydawać, że mamy wyjątkowego maminsynka, ale zostawiliśmy go po 10 minutach samego, kiedy do zabawy zgarnęła go mistrzyni kierownicy o wdzięcznym imieniu Lily. Później już było ok - rysowanie i samochody. I najdziwniejsza część - wizyta - zapoznanie się z 'buddym'. Buddy to starszy kolega - opiekun, który przez określony czas bawi się z młodszym dzieckiem, opiekuje się nim i mu pomaga. Taka tradycja. Muszę powiedzieć, że - przypominając sobie swoje szkolne czasy i co robiliśmy w wieku 12 lat - to podziwiam te dzieciaki, że się tam młodszym narybkiem zajmowały - niektórzy bardzo serdecznie i z pasją. Janek trafił jednak na jakąś śniętą dziewczynkę, ale sam ją zagadał i jakoś poszło. Dzieciaki się teraz będą integrować codziennie, ale bez przesady - jeszcze się najeździmy - następna runda dla nas w przyszły wtorek.
Natomiast mój chytry plan, żeby się nie wykosztowywać na mundurek nie bardzo wypalił, bo jak zobaczyłam kolor przewodni to zwątpiłam, że go gdziekolwiek znajdę;).

sobota, 8 czerwca 2013

Faza walki.

Dzieci wkroczyły w taki okres, kiedy widzą jedną zabawkę - w danym momencie tą samą:( Pierdyrnaście razy dziennie wyrywają sobie, a to auto, a to piłkę, dinozaura, nawet kredkę. Przepychają się przy zjeżdżalni, piaskownicy, klockach, torze dla auta. Okazyjnie następuje zepchnięcie z roweru. Nie cierpię tego. Teraz też siedzę skulona i odliczam czas do osiemnastej, kiedy włączę bajkę i przez kwadrans (moooooże) będzie spokój, a potem Janek stwierdzi, że jest głodny i już do nocy będzie wołać jeść, a Bianka pójdzie wywalać dopiero co posprzątane zabawki, których później nie będzie chciała posprzątać, bo zbyt zmęczona. Pojawiła się perspektywa samotnej wyprawy kajakowej, nie podniecam się za bardzo, bo... jak się napalę to nic z tego nie będzie:(