czwartek, 20 czerwca 2013

Bianka rośnie...

Tak, słyszałam głosy (nie, nie w mojej głowie;)), ze jest wysoka i widziałam, że w swojej grupie przedszkolnej najwyższa, ale jednak w większym skupisku dzieci ginie i jakoś nie odstaje. A tutaj już pod 90 centyl podrosła z cicha pęk. Waga tez idzie za tym, ale jest bliżej osiemdziesiątego. I dobrze. I z czego tak rosną te dzieci? Czy fakt, że przywoicie jedzą (Janek też na razie (odpukać))? Bo geny raczej nie bardzo...
Ten tydzień stoi pod znakiem jankowej szkoły i marudzenia. Jest wiecznie niewyspany, płaczliwy, jakby był chory, chociaż żadnych innych objawów nie widać. Szkoła jak szkoła, przeraziłam się widząc, co starsze dzieciaki przegryzają na drugie śniadanie - czipsy, precelki, najróżniejsze batony... widziałam jedną kanapkę i żadnych owoców. Młody był wczoraj tam na lunchu  - było kilka rzeczy do wyboru, z których - jak czytałam menu - żadna mi nie podeszła i myślałam, że Janek nic z tego nie zje, ale okazało się, że pizza przypadła mu do gustu (a jak ja mu podam to nie je!), ale Młody stwierdził, że nic by z tego nie tknął takie było nieapetyczne... hmm. Dzieci dużo tam faktycznie nie ma, z okropnym fioletowym kolorem mundurka się chyba nie pogodzę, mam nadzieję, że reszta będzie ok.
Janek nauczył się jeździć na rowerze bez podpórek - kupiliśmy mu większy, taki na jego wiek i  początki nie były łatwe, a po pierwszym wjechaniu w płot bardzo się zniechęcił, na szczęscie się jednak przełamał i już jakoś to idzie. Nadal nie potrafi zsiadać z niego, ani ruszać, ale jedzie. Bianka natomiast zrezygnowała i hula na hulajnodze. Może i dobrze, bo cierpliwość przy nauczaniu u mnie prawie nie występuje.

Tutaj akurat zbuntowała się i siadła.
A tutaj skupienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz