sobota, 5 stycznia 2013

archiwum IV 2011


przenoszę…

…dzieciarnię w nowe miejsce
a mikra resztka mojego życia zostanie na starym…
ostatnio wypełniałam ankietę o tym co i kiedy Janek mówił i posiłkowałam się zapiskami na blogu – nie jest to chwalebne, ale ile przy okazji odkryłam zapomnianych szczegółów z życia… dlatego tutaj będę zrzucać zapiski kronikarskie o postępach progenitury
bo chcę to mieć, chcę pamiętać, chcę im kiedyś opowiadać anegdotki
albo i nawet wydrukować księgę:)
nie hasłuję – chcecie to czytajcie, ale faktycznie przecież nie każdy musi:)

 

jak uspokoić Dzidzię

Janek dość szybko podłapał maminy ton i słownictwo jak siostra płakała:
- jusz dzidzia, jusz…
- no jusz, jusz dzidzia, jusz, jusz…
pewnej nocki odłożyłam Małą po karmieniu, ale zaczęła płakać, więc wymknęłam się szybko do pokoju Janka na chwilę sprawdzić, czy nie odkryty – przez drzwi dobiegł go płacz…
jusz dzidzia jusz – przez sen:)
dobry brat


pawie panoramiczne…

…puszcza ostatnio młodsza
granica między ‘akurat’ a ‘za dużo’ mleka jest trudna do przyuważenia, bo przecież matka cyca przychyli na każde żądanie, ale część z tych żądań nie dotyczy niestety picia, ale masażu dziąseł – w czym się zorientowałam po pawiu trzecim tuż przed telefonem do GP…
więc przed świętami czeka mnie malowanie sciany kominowej i czyszczenie dywanu
a rutynka z okazji tych dziąseł poszła się kopać – Bianka śpi teraz bardzo mało, bo albo pcha łapska do buzi, albo drapie się po uczulonej głowie… nie mogę wyczuć co powoduje te czerwone plamy – czasem są, czasem schodzą, a potem znowu wyskakują na całej twarzy, że masakra (najczęściej wieczorem)
i tak sobie dziecko podrzemie pół godzinki, a potem ślepia rozwiera i koniec rumakowania
fajnie, że zaczyna już łapać gryzaczki i je wpycha sobie i pogryza
smok nadal w niełasce
smoczek od butelki również – jak jej raz musiałam dać mleka z butli właśnie to pociągnęła jakieś 30ml, a potem miętoliła smoka i nie potrafiła już go złapać, co stawia pod znakiem zapytania nasze sprytne plany wypadowe


czas leci…czyli jak to z narodzeniem Bianki było…

trzy miesiące temu tuż po północy Młody zadzwonił, że on chyba nie wraca na noc do domu i że wróci wczesnym rankiem. ‘dostał’ wychodne, bo akurat jakiś dawno nie widziany, dobry kolega zjechał do stolycy i chcieli powspominać… a że przy okazji popili – ludzka rzecz.
normalnie nie robiłabym problemu – sama nie lubię jak się tłucze po nocy autobusem z pracy, bo różne typki spotkać można, a nawet ziomali, ale coś mi nie podpasiło – albo wewnętrzna cholera (bo już znam to ‘raniutko’ około południa), albo intuicja jednak znowu… więc rzekłam – o nie majdarlingu – tkwimy w blokach startowych, dwa tygodnie do terminu, auto u mechanika, drugie dziecko za ścianą, a najbliższe friendy szusują po Alpach, niech się coś stanie, a będę w dupie szarej, a Ty nawet taksówką możesz nie dojechać (zwłaszcza, że miał nocować w miejscu, gdzie żadna komórka nie ma zasięgu)…
sama nie wierzyłam, że coś się może stać, bo było jak zwykle – żadnych zapowiedzi, skuruczów, schodzenia brzucha czy coś…
Młody więc się zebrał i poszedł na przystanek, gdzie dotarł z 5 minut po odjeździe autobusu – następny za godzinę, tu dał radę, ale za to przysnął i dojechał do stacji końcowej. Nie chciał się zapętlić, więc ruszył do domu na pieszo – jakieś 10km…i już o 4 30 był w łóżku, a trzy godziny później obudził go udający spokój głos – Kochanie krwawię…
zbiegając nieprzytomnie po schodach Młody miał jeszcze cichą nadzieję, że to znowu jakaś wazelina, albo inny ketchup, ale rzut oka do toalety rozwiał wątpliwości – czyste, żywe 0Rh+
w tym momencie Młody się zapowietrzył, a adrenalina zaczęła rozciągać czas
- spokojnie, Mała się rusza, leć po auto ja spakuję Janka do przedszkola
na tyle już chłop doszedł do siebie, że nie poleciał po Krówę w bokserkach;)
zadzwoniłam do szpitala i na wydechu poinformowałam co i jak i że jedziemy – lepiej nie dawać im szansy na marudzenie…
jeszcze musiałam się spakować, bo co prawda zakupy zrobiłam, ale ledwo pół torby było przyszykowane
jakoś poszło i po dwudziestu minutach już śmigaliśmy do szpitala
na izbie przyjęć nie było nikogo, więc w trzy minuty już leżałam z podpiętym KTG, zmierzonym ciśnieniem (w normie???) i wenflonikiem ‘just in case’
przyszedł przemiły pan doktor Wojtek (pozdrawiamy) i udzieliłam wywiadu, mała spała, doktor się uśmiechał, pięknie było – chciał na obserwacji zostawić, ale jeszcze się poszedł skonsultować
za chwilę przyszedł z drugiem doktorem – też import ze wschodu tylko dalszego i bardziej słonecznego, drugi doktor podrapał się po głowie – a to może już ją potniemy i spokój? salę mamy, czas mamy, ludzi też… ponieważ umyłam ręce mówiąc – cokolwiek lepsze dla dziecka, więc poszli konsultowac się dalej…
KTG sobie pikało spokojnie, żadnych skurczy, sielanka… zaczęliśmy już sobie układać co będzie jak zostanę w szpitalu i nie daj Buczku na dłużej, kiedy poczułam, że odlatuję…
to zdecydowanie zakończyło głów drapanie i niemoc dezyzyjną
coś mi wstrzyknęli i wróciłam, po czym przysłali dwóch młodych, przemiłych anastezjologów i znowu udzieliłam wywiadu, chociaż parę dni wcześniej na wszystkie te pytania odpowiedziałam już konsultantowi i myślałam, że to jest w papierach, no, ale strzeżonego…
potem nastąpiła jakaś krzątania po czym objawił mi się trzeci anastezjolog w postaci kobiety, która wzięła się pod boki, spojrzała głęboko w oczy i oznajmiła: to co GENERAL?
Młody mówi, że wyglądałam w tym momencie jak bejbik Russela Howarda
NARKOZA??? ALE O CO CHODZI PANI DOKTOR???
‘Nic, wszystko w porządku, wszystko gra.’
I tutaj właśnie głupieję – jak już pisałam niejednokrotnie – z nimi nie wiadomo – mówią w porządku nawet jak nie jest, byle nie przestraszyć pacjenta. Mowa ciała pani doktor nie dawała wskazówek, więc opcje były dwie – albo faktycznie jest ok, a pani ma fantazję zrobić mi narkozę, albo nie jest ok, ale nie ma dramatu, ale lepiej zrobić to szybko.
Bo jak uderzają w słodki ton typu: dzidziuś się niecierpliwi, a my akurat mamy teatrzyk* wolny to znaczy, że jest bardzo niedobrze..
.
Połykając łzy poprosiłam o 10 minut na uspokojenie…
no co, tylu wywiadów udzieliłam, ale nigdzie nie pytali czy jestem control freak…
no a przeważnie jestem:)
pani wróciła po kwadransie – szczęśliwa chyba nie była, ale rzekła ok – dobrze się sprawujesz to niech ci będzie zewnątrzoponowe jak było wcześniej uzgodnione
ufffffffff
i pojechaliśmy:)
dalej już było mniej atrakcji – muzyczka grała, zielone ludziki się kręciły, sprawa trzech anastezjologów do jednej operacji też się wyjaśniła w dziesiątej minucie wbijania igły** i tym sposobem o 13 30 w Dniu Babci Bianka wylądowała na świecie będąc pół kilo lżejszą i 2cm krótszą od brata:)
jedyne co to z tego wszystkiego nie mamy zdjęć, bo zapomnieliśmy aparatu i brzucha na końcówce też nie uwieczniłam:(
ale to pikuś, najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło:)
* – z niewiadomych przyczyn salę operacyjną nazywają tu the theatre – teatr
** – dwóch przemiłych panów a. było po prostu stażystami, a akcja z narkozą najprawdopodobniej miała być ćwiczeniem, ale im popsułam szyki, w zamian za co dostałam ok. 15 minut wbijania igły i trzy tygodnie martwego, lewego pośladka… ale to niska cena, zwłaszcza, że jeden z nich podczas operacji rozśmieszał nas do łez


Jankowy słowniczek na 2 i pół roku

apel/japko – jabłko
ampa – lampa
a to? – co to?
auto
balon
banan
bapcia – babcia
basa – kiełbasa
bateli – baterie
bawo – brawo – najcześciej, żeby go pochwalić
boli
boston- motor
buła – chleb
bupa – kupa – idziemy na nocnik
but
ciacho – ciasto, słodycze
ciepy – ciepły
cieno – ciemno
dach
dżwi – drzwi
do godu – do ogrodu
dom/domek
d(r)onka – biedronka
dziadek – ale dość niewyraźnie
dzidzia
dziecioł – dzięcioł
dżewo – drzewo
faga – flaga
fajf (five) – pięć – ulubiona liczba, ale ją rozpoznaje jak zobaczy gdzieś napisaną
finiszd (finished) – jak odkłada talerz po jedzeniu
foka
fon – telefon
foń – słoń
gona – winogrona
gytys – tygrys
iba – ryba
idzie
inka – świnka
inny – drugi, nie ten
jammi (yummy) – pycha
je – jeść, tak
jest
jobaj – robak
jogurt/gurt
jowej – rower
kaki – kaczka
kawa – wszystko, co piją dorosli w kubku
kejka – naklejka
kemik – krem
kiczen/kitten – kurczak (skrzyżowanie kurczaka i chicken)
Krówa/auto/kar – auto
Kubuś – wszelkie picie
kurta – kurtka
kocki – klocki
kowa – krowa
kola – do przedszkola
koło
kotek – kot
led (red) – czerwony
luk at dyys –
łan (one) – jeden
łater – woda (wymawia jak skrzyżowanie wersji polskiej ze szkocką)
łotsdyys (what’s this) – co to?
maupa – małpa
meko – mleko
Melka – Amelka
moki – mokry
mozie – morze
mummy/mama
na dół
najn (nine) – dziewięć
no – nie
noga
odkurza
ou dijer
o maj gudness
pać – spać
pawi – naprawi
pika/ piłuuka – piłka
pii – śpi
pije
pingwin
połóż
pusste – puzzle
robić
silnik
simak – ślimak
sebuko – serduszko
siożka – książka, ale woli powiedzieć book
sosik – sos
sowa
tata
taktoj/tastoks – traktor/koparka, wszystko podobne
thankju – thank you – dziękuję
tobus/bus – autobus
tojlet (toilet) – jak chce do WC w przedszkolu
tu jest
tylek – motylek
uzek – wózek
walot – samolot
ziuty – żółty (ulubiony kolor)
żaba
Janek liczy do dziesięciu, ale po angielsku (czegoś uczą w tej starszej grupie) i rozpoznaje 5 i 9 oraz kolory podstawowe: żółty, zielony, niebieski, czerwony, czarny i biały. Zaczął łączyć wyrazy niedawno i całkiem mu to idzie, ale nadal wplata ‘chińszczyznę’ do swoich wypowiedzi – tam, gdzie powinno być coś, ale nie wiadomo do końca co. Jest kilka wyrazów, których używa tylko po angielsku – np. yes i no – tego w ogóle po polsku nie wymawia, ale poza tym przełącza się bez problemu między językami w zależności od rozmówcy. Masy rzeczy, które mówi po angielsku w słowniku po prostu nie ma, bo my ich nie słyszymy.
Będę jeszcze uzupełniać, bo to z całą pewnością nie wszystko.


odkopałam

kilka notek o Janku jak był w wieku siostry i zaskoczenie… bo wydawało mi się, że on nie gadał za dużo, a wynika, że gadał nie mniej niż jego Mała! o błogosławiona pamięci blogowa!
w każdym razie 3 miesięczna Bianka ma dużo z bratem wspólnego: gada, przewraca się z brzucha na plecy tak szybko jak się da, rośnie w szerz na buzi no i niestety ma skazę i to dużo gorszą niż Janek w najcięższym okresie
zatem adios mleko i przetwory:(

 



 


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz